Zasznurowana Zasznurowana
315
BLOG

Ciało, które mówi - cz. 7 (nałóg)

Zasznurowana Zasznurowana Rozmaitości Obserwuj notkę 1

Wydaje mi się, że to ostatnia notka z tej "serii". Długo rozważałam, czy w ogóle pisać cokolwiek w tym temacie, ale zdałam sobie sprawę z tego, że zrealizowałabym tym samym sugestywne (czasem niewerbalne) życzenie innych osób, którym przeszkadzają moje "uszkodzenia", a nie byłabym tym sposobem wierna swoim przekonaniom. Jeśli komuś nie pasuje, że o tym piszę, to zawsze może omijać ten adres.

O uzależnieniu od rodziców miałam pisać już dawno temu. Wątek ten dojrzewał we mnie i pewnie będzie jeszcze się przeobrażał, ale w tym momencie chciałam poruszyć kilka jego ważniejszych aspektów.

Po pierwsze uzależnienie od innego człowieka (zazwyczaj pierwszym jest jakiś nasz "rodzic", czyli ktoś bardzo ważny w okresie dorastania) nie różni sie wiele od innych nałogów. Podobnie jak alkohol czy narkotyki, daje dokładnie to samo złudzenie chwilowej radości, euforii lub uwolnienia, za które płaci się wysoką cenę, czasami nawet życia. Niemożność wyjścia z zaklętego kręgu uzależnienia wynika z tęsknoty za tymi przebłyskami normalności, których doświadczyło się dawno temu, a które pozostały w pamięci ciała. Dla alkoholika czy narkomana ważny jest moment "odlotu", a cała reszta się nie liczy i sprowadza życie uzależnionego do prostego schematu, jakim jest zatracanie się w poszukiwaniu źródła chwilowej ulgi z całkowitym pominięciem innych aspektów egzystencji. Dla niektórych (tak jak dla mnie) wszystko wciąż kręci się wokół rodziców i ich narcystycznych potrzeb, które dorosłe dziecko czuje się zmuszone zaspokajać, choćby kosztem własnego szczęścia i normalności. Dla innych rolę rodzica przejmuje toksyczny partner bądź układ zależnościowy w pracy. Zapewne niektórzy zdziwiliby się, widząc, że w swoim zapętleniu chcą dotrzeć jedynie do chwili radości, jaką odczuli w bardzo krótkich epizodach życia. 

Widziałam rodzeństwo mojej matki, już dorosłe i z dorosłymi dziećmi, jak przyjeżdżało do rodzicielskiego domu w poszukiwaniu matczynego ciepła i ojcowskiej uwagi, po czym wyjeżdżało z głośnym płaczem i złamanym (po raz enty) sercem. W zasadzie dzięki widokowi mojej zalanej łzami ciotki, która już wówczas sama była babcią, doświadczyłam jednego z pierwszych impulsów do przebudzenia własnej samoświadomości. Chciałam do niej krzyknąć: "To po co tu przyjechałaś, skoro wiesz, że nie dostaniesz od nich tej miłości?" Nie zrobiłam tego, bo... zadałam to pytanie sobie. Ciotka pewnie umiałaby mi opowiedzieć o sielskich chwilach dzieciństwa, kiedy rodzice potrafili stanąć na wysokości zadania i zachować się normalnie, ale z zebranych od wszystkich ich dzieci okruchów wspomnień układa się ponury obraz, przetykany bardzo krótkimi momentami czegoś, co można nazwać "normalną rodziną". Podobnie było z moim dzieciństwem, które dopiero teraz mogę naprawdę opłakać i zrozumieć. Gdy to się stało, gdy naprawdę odblokowałam kolejne emocje, nałóg zniknął, ustępując miejsca realnym uczuciom, a co za tym idzie konkretnym reakcjom ciała i decyzjom woli. 

Drugim aspektem, który odkryłam rozważając kwestie uzależnienia od matki, były napomnienia Jezusa z Ewangelii. Nagle jasnym się stało, że Zbawca przyszedł uwolnić nas i przestrzec przed uzależnieniem od jakiegokolwiek człowieka, tak jak On Sam był wolny od kogokolwiek i Sam nie miał tendencji, by człowieka zniewalać. Kiedy czytam o nadstawianiu drugiego policzka czy nie stawianiu oporu złu, odbieram to jako konkretną radę, by szukać wolności od nienawiści, która jest wyrazem bezradności małego dziecka, a nie reakcją dorosłego człowieka. Czy jestem na tyle wolna, by się nie mścić? Czy na tyle znam siebie i jestem panią siebie, by zrozumieć swoje reakcje i popędy? Jeśli nie, to jak mogę oddać się w pełni Bogu i Jego Zamysłowi, skoro nie zakłada on czynienia jakiegokolwiek zła? 

Wolność od drugiego człowieka oddaje nam stracony czas, który marnotrawimy na szukanie zaspokojenia zachcianek, zadowolenia kogoś, kogo nie interesuje nasze realne dobro. Oddaje nam siły witalne, zdolności, z jakimi przyszliśmy na ten świat, pozwala spełniać marzenia i żyć szczęśliwie. Moje ciotki i moi wujkowie, a zwłaszcza moja matka byliby bardzo smutni, gdyby nagle pojęli, ile zmarnowali czasu i energii na wizyty u rodziców, tylko po to, by po raz kolejny poczuć się oszukanymi i zdradzonymi, by po raz setny wyrzucać matce i ojcu, że nie poświęcają im dość uwagi, nie słuchają ich, nie szanują, żeby tych rodziców "naprawiać" i płakać z żalu i bezsilności...

W tym miejscu docieram do kwestii, która zajmuje mnie najmocniej w ostatnich dniach: układanie sobie życia bez nałogu. Ciało, które dostało szansę, by się swobodnie wypowiadać i które jest wysłuchane, staje przed nowym etapem egzystencji, jakim jest wzięcie odpowiedzialności za siebie i dalszą część swojej historii. Chodzi o to, by nie stało się jak ten ewangeliczny człowiek, z którego wypędzono złe duchy - uprzątnięte i wolne domostwo, gdzie z wielką chęcią przyjdzie jeszcze większa horda demonów, gotowych zniewolić i zabić.

https://www.rozalewanowicz.com/ rozalewanowicz.com Pisarka. Autorka trylogii "Porwana" i powieści "Otwórz oczy, Marianno".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości