Zasznurowana Zasznurowana
261
BLOG

Nie liczę godzin i lat

Zasznurowana Zasznurowana Religia Obserwuj temat Obserwuj notkę 4

Po zdobyciu jakiejś wiedzy na swój temat i na temat tego, jakie determinanty mogą wpływać na moje decyzje, staję przed dość istotnym pytaniem: jak nie żyć przymusami, czyli jak przestać odtwarzać film swojego dzieciństwa? No i - co za tym idzie - jak żyć? 

Co do tego pierwszego, to w zasadzie odpowiedź znajduje się na początku zdania: przyswoiłam sobie wiedzę o sobie, zaakceptowałam ją, ale nade wszystko przeżyłam we właściwych warunkach: wśród dobrych, empatycznych ludzi, z całą gamą emocji, jakie mi w czasie przeżywania towarzyszą. W ten sposób umarła wewnętrzna potrzeba dalszego inscenizowania niewypowiedzianego dramatu. Problem polega jednak na tym, że było go na tyle dużo i na tyle dużo złych rzeczy mnie nauczono, że siła ich oddziaływania potrafi zburzyć mój spokój na wiele godzin. I jednym z istotniejszych aktów życiowej dramaturgii jest  decydowanie  w ogóle: co robić, co jeść, jak spędzać czas... Ja po prostu tego nie potrafię. Kiedy natrafiłam w tej kwestii na kłopoty podczas medytacji, która, jak już wspominałam, daje mi w zasadzie odpowiedzi na wszelkie bolączki, zaczęłam się domyślać, że popełniam błąd w sposobie ujmowania problemu, że znowu zamiast rozmawiać z Bogiem, gadam do obrazu...

Kilka miesięcy temu przeżyłam coś, co zaczęło zmieniać tę daremną walkę: podczas przebywania z Bogiem zniknął dla mnie czas i w zasadzie znika on zawsze, gdy nie odrywam się od przeżywania z Nim tej zażyłości. Czas nie istnieje, a więc nie istnieje problem decyzyjności, za którym podstępnie czai się pełen egoizmu lęk o to, czy to, co robimy, jest słuszne i czy przyniesie nam jakieś profity (na zasadzie: gdybym wówczas zdecydowała tak, a nie inaczej, byłoby to, a nie to). Zażyłość z Bogiem zakłada bowiem, że żyję TU i TERAZ, a nie w przeszłości, czy w tym, co będzie. Liczy się, czy TERAZ z Nim rozmawiam, o Nim myślę, chcę spełnienia Jego Woli. 

Cóż się wówczas stało - kiedy tego doświadczyłam? Przyszło Światło odnośnie tego, co mam czynić w jakiejś konkretnej sprawie. Światło, a więc coś nie ze MNIE, ale od NIEGO: od Boga. Czyli że JA musiało na tę chwilę umrzeć. JA nowe, ukształtowane latami pracy wewnętrznej, którą kierował sam Bóg. JA gotowe na to, żeby chociaż na tę jedną chwilę ustąpić, bo przecież już nie bojące się o swoje istnienie. Schody zaczęły się wówczas, gdy dotarło do mnie, że tak właśnie ma wyglądać moje życie: bez planu, bez SIEBIE, bez liczenia się z czasem, a już zwłaszcza z ludzką opinią. Sekunda po sekundzie mam się zawierzać, oddawać Mu, walczyć z lękiem, że coś mnie zabije, zniszczy, jeśli choć na moment przestanę skupiać się na przyszłości (jakbym naprawdę miała na nią jakikolwiek wpływ). Okazało się, że ja właśnie mam plan, że dobrze wiem, czego chcę i jakiej przyszłości dla siebie pragnę, ale że to musi także umrzeć, jeśli chcę podążać drogą wskazaną mi przez Boga. Przeżyłam prawdziwy dramat... o czym głośno i dobitnie Bogu powiedziałam w dość niewybrednych słowach.

Stwórca nie obraził się. W dość humorystyczny sposób - na przykładzie innej "księżniczki", którą dane mi było obserwować - pokazał, że te moje plany nie należały do mnie, tylko znowu do mojej matki. Wewnętrzne dążenia do osiągnięcia ściśle określonego statusu, roli społecznej czy zawodowej były mi wdrukowane od pierwszych chwil życia jako rekompensata za niespełnione ambicje rodzicielki, które z kolei zaszczepili jej rodzice, bo im też nie wszystko w życiu wyszło tak, jak chcieli... ich rodzice. Kiedy to sobie wszystko uświadomiłam, nagle wiedziałam, co mam robić. Naturalnie to szczęście nie trwało długo, bo przyszła następna chwila, kolejne TU i TERAZ, i  znowu trzeba było się zbierać w sobie i walczyć z demonami przeszłości.

https://www.rozalewanowicz.com/ rozalewanowicz.com Pisarka. Autorka trylogii "Porwana" i powieści "Otwórz oczy, Marianno".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo